Tri-State Regatta
to doroczne wyścigi żeglarskie odbywające się podczas Labor Day Weekend na
południowej części jeziora Michigan od 1940 roku. Są to właściwie ostatnie
liczące się regaty sezonu dla najlepszych załóg ścigających się po Wielkich
Jeziorach. Te czterodniowe regaty podzielone są na trzy etapy tzw.
"nogi", a każda z tych „nóg”, jak wskazuje nazwa wyścigu, kończy się
w innym stanie. I tak pierwszy etap z Chicago prowadzi do St. Joseph (St. Jos)
w stanie Michigan. Kolejny etap ma zakończenie w Michigan City w Indianie.
A linia mety znajduje się tam, gdzie regaty się rozpoczęły, a więc w
Chicago w stanie Illinois.
W tym roku miałam
szczęście brać udział w tych regatach na słynnym z wielu wygranych jachcie Husaria
(Farr50), którego właścicielem jest Kpt. Krzysztof Kamiński. I choć znam
Krzysztofa od dawna, bo jesteśmy przecież w tym samym Joseph Conrad Yacht Club nigdy
wcześniej nie było okazji, aby razem pożeglować.
W piątek 30-tego sierpnia o 6-tej wieczorem dotarłam jako ostatnia do portu
przy Chicago Yacht Club, gdzie reszta załogi (10 osób) już czekała gotowa do
wyścigu. Start naszej grupy był ustalony na 6:40, więc bez większych
powitań wrzuciłam moje tobołki na jedną z koi pod pokładem i pomagałam reszcie
odcumować od brzegu. Trzeba było się spieszyć na linię startu, ale też trzeba
było się śpieszyć ze zmianą ubrań na sztormowe, bo nad naszymi głowami zbierały
się czarne chmury i po chwili rozpętała się burza.



Z powodu tego niespodziewanego, ale bardzo burzliwego sztormu, (który jak
się później dowiedziałam spowodował wiele szkód nie tylko na wodzie, ale i na
lądzie) start do Tri-State Regatta został przesunięty do odwołania.
Warunki pogodowe naprawdę nie były sprzyjające do rozpoczęcia wyścigów. W
strugach wody i w ciemnościach, które zapanowały nad jeziorem nie tylko nie
było widać flag komisji startowej, ale też samej łodzi komisyjnej. Z powodu opóźnienia,
na wodzie zrobiło się tłoczno, bo choć w planach każda sekcja miała startować o
innej godzinie, teraz wszyscy naraz krążyli wokół linii startu. Dodatkowo wiatr był tak silny, że nie było
słychać komend wydawanych przez naszego skipera Ireneusza Zubko, a komunikacja
radiowa z komisją właściwie przestała istnieć. Jedynie dzięki błyskawicom,
które oświetlały jezioro byliśmy w stanie oszacować w jakim
miejscu się znajdujemy. I dzięki tym błyskawicom zobaczyliśmy krążący obok nas
jacht Erizo de Mar naszego klubowego
kolegi Toniego Czupryny, który też startował w regatach.
Deszcz chociaż
ulewny był ciepły i ustał po pół godzinie.
Wznowiono regaty i zostało nam tylko walczyć z ustawianiem żagli na
silnym wietrze. I pech chciał, że właśnie w tym momencie, przed samym startem,
pękł nam obciągacz bomu grota. Na szczęście usterki na jachtach dla Irka i
Krzysztofa to nie nowość i zareagowali błyskawicznie, aby tę awarię usunąć, i
zapewnić bezpieczeństwo całej załodze. Ta awaria kosztowała nas dość duże opóźnienie
na linii startu (przekroczyliśmy ją jako ostatnia jednostka w wyścigu), ale nawet
do głowy nam nie przyszło, aby się zniechęcać i poddać bez walki. Tym bardziej,
że po naszym starcie pogoda jakby w nagrodę odmieniłą się na naszą korzyść.
.jpg)



Nasz genialny
skiper Irek, zaryzykował niekonwencjonalną taktykę przewidując zmianę wiatrów i
wybierając kurs odmienny od pozostałych żaglowców, co dość szybko nam się
odpłaciło i pozwoliło nadrobić stracony czas. I już po godzinie od startu dogoniliśmy
uciekającą nam flotę, a po dwóch godzinach wysunęliśmy się na jej czoło. Silne
wiatry spowodowały, że wyścig skończył się w wyjątkowo krótkim czasie. My sami
wpłynęliśmy do portu tuż po 2-giej nad ranem, jako 4-ta jednostka na mecie (ze
100 biorących udział w tegorocznym wyścigu). I choć w tej pierwszej „nodze”, po
przelicznikach zajęliśmy dopiero czwarte miejsce w grupie to już w kolejnych
dwóch etapach nie daliśmy szansy nikomu zajmując dwa razy pierwsze miejsce.
Cieszy nas zwłaszcza fakt, że na drugiej i trzeciej „nodze” przegoniliśmy
słynny jacht Caliente, który pierwszą „nogę” wygrał nie tylko w naszej klasie,
ale i w kategorii Over All (tzn.
wśród wszystkich 100 łodzi).
Warto tutaj też
wspomnieć, że jacht naszego klubowego kolegi Erizo De Mar nie brał udziału w Tri-State Regatta, tylko w Bi-State
Regatta (które zresztą wygrał w swojej klasie w obie strony). Zorientowałam się
o tym dopiero na mecie w St. Jos przy czytaniu wyników pierwszego etapu.
Okazało się, że to już drugi rok organizowane są do wyboru regaty pomiędzy
dwoma lub trzema stanami. Teraz załogi
mogą konkurować ze sobą na trasie z Chicago do Michigan i z powrotem (jak Erizo De Mar) lub na dłuższej trasie zachaczając
dodatkowo o Indianę (jak Husaria).
Ja osobiście
najbardziej cieszyłam się z bardzo zgranej załogi na naszym jachcie. Choć
większość z nas spotkała się po raz pierwszy na Husarii w pierwszym dniu zawodów to już po godzinie wspólnej
żeglugi dało się odczuć, że pod przywódctwem Krzysztofa i Irka nasza ekipa
odniesie niezapomniany sukcess. Nasi liderzy wiedzieli jak się zachować i jak
dyrygować załogą. Odpowiednie, niedwuznaczne komendy były wydawane na czas i
bardzo jasno, a przy manewrach nie było szarpaniny, ani nerwówki. Najbardziej
jednak byłam dumna z mojej nowej koleżanki Dorotki Zubko. Bo była to
najbardziej doświadczona dziewczyna pracująca na dziobie jachtu z jaką
kiedykolwiek żeglowałam. Dziękuję wszystkim członkom załogi, którzy brali
udział w Tri-State Regatta na Husarii
za wspólnie spędzony czas i nowe doświadczenia. Jestem wdzięczna Krzysztofowi,
że mogłam uczestniczyć w tegorocznych zmaganiach na jego żaglowcu. Oraz
chciałabym wyrazić podziekowanie dla obu właścicieli, Husarii i Erizo De Mar, za
to, że ich jachty w regatach reprezentowały nasz Joseph Conrad Yacht Club.
Anna Grochowska
JCYC Vice-Commodore